W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej
Dlaczego wcielano
Wcielenia 1940-1945
Wcielenia w liczbach
Czy wcielano do Waffen-SS?
Polacy obywatele III Rzeszy
W Polskich Siłach Zbrojnych
Pozostałe artykuły

Wspomnienia Gerarda Cieślika


Wezwanie nadeszło w grudniu 1944 roku. (...) Było podane miejsce zbiórki - dworzec kolejowy, ale na moim wezwaniu zabrakło daty i godziny. Co robić? Poszedłem razem z Ryszardem, ale na miejscu się rozmyśliłem i ostatecznie wróciłem do domu. Nie trwało długo, gdy do drzwi zapukali żandarmi wojskowi z karabinami gotowymi do strzału. Patrzę na nich wystraszony i mówię: - A kiedy miałem przyjść, jak na wezwaniu nic nie pisze? Popatrzyli na siebie zdumieni i wpisali datę. Musiałem stawić się w Cottbus. Tam miałem więcej szczęścia niż rozumu. Szef kompanii był nieprzychylny Hitlerowi, o czym mogłem się przekonać osobiście. Przez pięć pierwszych dni pobytu w jednostce, ani raz nie założyłem znienawidzonego munduru. Codziennie odbywały się tam apele, a ja - jako jedyny - stawiałem się na nich w cywilnym ubraniu. W końcu szef kompanii zapytał mnie, dlaczego? A ja, w swojej naiwności, wypaliłem: - Bo mnie Niemcy ojca zabili i nie założę tego munduru! W najlepszym razie po takich słowach groził obóz koncentracyjny, a w najgorszym pluton egzekucyjny na miejscu. Tymczasem szef kompanii poklepał mnie tylko po ramieniu i odszedł.

(...) Był 23 grudnia 1944 roku. Staliśmy na dworcu i czekając na transport, który miał nas zawieźć do naszej jednostki, zapowiedziano, że na peron wjedzie za chwilę pociąg do Katowic. Obaj byliśmy po cywilnemu i przez głowę przeszła mi gwałtowna myśl, żeby uciec tym pociągiem do domu. K. wybił mi to z głowy. Gdyby nas złapali, nic i nikt nie uratowałby nas przed egzekucją. W końcu dotarliśmy na miejsce przeznaczenia. Do miejscowości Schwedt nad Odrą.


[Po ukończeniu kursu rekruckiego w Schwedt, na początku 1945 r. Cieślik został przeniesiony do Danii.]

(...) Naszym podstawowym zadaniem było pilnowanie jednego z mostów. Mieszkaliśmy w kościele. W krótkim czasie poznaliśmy się z miejscowymi. Zaprzyjaźniłem się nawet z pewną rodziną. To byli starsi ludzie. Dogadałem się z nimi, że pomogą mi uciec. Było to możliwe, bo ojciec tej rodziny pracował na kolei i mógł mnie stamtąd wywieźć w dogodnej chwili. Zanim jednak taka nadeszła, wywieźli mnie Niemcy. Na front!

Staliśmy w okopach po kolana w wodzie. Jeśli ktoś przysnął, a pojawiła się kontrola - kula w łeb. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsze były sowieckie katiusze. Jak Ruscy walili, to w trzy minuty człowiek był w stanie gołymi rękami głęboką dziurę w ziemi wykopać. Obojętnie jak mocno była zmarznięta. Bo na froncie nie karabin jest najważniejszy, a łopata, żeby można było dzięki niej zbudować sobie szybko schron. Wtedy człowiek o niczym innym nie myśli, tylko o tym, jak przeżyć. My dostaliśmy się do takiego kotła, że jak rano stanęliśmy do walki z Amerykanami, to wieczorem wokół siebie mieliśmy już Rosjan. Tak się front szybko zmieniał.

(...) Nie umiałem pływać, ale zrobiliśmy taką tratwę z opon i przedostaliśmy się jednej nocy przez rzekę Elbę do terenów, na których stacjonowały wojska amerykańskie. Nic z tego wszystkiego jednak nie wyszło, bo rano Amerykanie przekazali nas wszystkich z powrotem Rosjanom.


[W niewoli Cieślik z grupą 30 000 jeńców został skierowany kolumną marszową do obozu jenieckiego w Brandenburgu nad Hawelą.]

W Brandenburgu spotkałem się z Teodorem W. (...) Nie znaliśmy się wcześniej. Miałem wówczas 17 lat, on był o cztery lata starszy. Pierwsze co zrobił, to wybił mi z głowy palenie papierosów. Ćmiłem wtedy, aż miło! Pewnego razu podszedł Teo i stanowczo zarządził: - Od dzisiaj nie palisz smarkaczu! Ale nie za to pozostałem mu na zawsze wdzięczny. On krótko potem uratował mi życie. (...) Jeszcze dzisiaj człowieka przechodzą ciarki na samo wspomnienie. Rosjanie wybrali kolejnych 100 ludzi do wywiezienia. Mówili, że mamy jechać do pracy gdzieś dalej. Nie mówili gdzie. Jak daleko ujedziemy, nikt nie mógł się nawet domyślać. Bydlęce wagony już na nas czekały. Wtedy przyjechał Teo Wieczorek, który w lagrze jeździł z towarem. Ruscy go szanowali, bo w czasie wojny razem z rosyjskimi jeńcami pracował ciężko w kopalni Michalkowitz. Tam się też od nich trochę nauczył języka. Jak tylko się dowiedział, że wśród skazanych na zesłanie jest moje nazwisko, zrobił wielki szum. Krzyczał: - Co się tu dzieje! Zostawcie tego chłopaka! Nie wiem, jak to się stało, ale jego interwencja pomogła. Zostałem na miejscu, a wczesną jesienią 1945 roku zwolniono nas do domu. Po latach wiemy, że ze zsyłki na Sybir mało kto wrócił. (...)


Gerard Cieślik


Źródło:

  • Zaremba R., Gerard Cieślik. Urodzony na boisku, Chorzów 2006
Biogramy wcielonych
Relacje i wspomnienia
Album fotografii
Archiwa - gdzie szukać?
Literatura tematu
Polecane linki
Podziękowania
Strona główna
Ostatnio dodane
Księga gości



W znienawidzonym mundurze. Losy Polaków przymusowo wcielonych do wojska niemieckiego w okresie II wojny światowej